Cena książki w przedsprzedaży

45,90 zł

28,00 zł

T.LOVE. Potrzebuję wczoraj.
Oficjalna biografia 1982-2017

Pamiętam rok 1996 i premierę albumu „Al. Capone” T. Love, wydanego w bardzo dobrym dla zespołu i Muńka czasie. Raptem dwa lata wcześniej na rynek trafił „Prymityw”, a jeszcze wcześniej legendarny album „King”. W roku 1995 fani mogli też cieszyć się specyficzną, przepełnioną duchem „warszawskich cwaniaków” płytą Szwagierkolaska rozpoczynają się evergreenem „U cioci na imieninach”. Był to okres w którym właściwie wszyscy (łącznie z muzykami) zdążyli już zapomnieć o powolnym rozkładzie T.Love Alternative czy wyjeździe zarobkowym Muńka do Londynu, który stawiał pod znakiem zapytania dalsze losy formacji.

Kariera antyidoli

Teenage Love Alternative – grupa założona przez szkolnych kolegów, dzieciaki tworzące w duchu post punka wzbogaconego o rytm i brzmienie rock’n’rolla nie zdołała przewalczyć trudności, które niezależnie od szerokości geograficznej, zawsze prześladują młode zespoły. Pomimo dobrego przyjęcia i uznania ze strony publiki oraz starszych zespołów (na przełomowym dla formacji festiwalu Jarocin 1984) zespół zaczął się, używając sformułowania Muńka, „rozkwaszać” – i to pomimo ciekawych nagrań w postaci taśmy „Nasz Bubelon” wydanej własnym sumptem czy albumowi „Miejscowi- Live” z 1988 roku. Zawieszenie działalności T.Love Alternative zakończyłoby się pewnie permanentnym odejściem młodych twórców ze świata muzyki gdyby nie jeden wieczór w londyńskim Soho i wyrozumiały kucharz na zapleczu restauracji… Ale o tym za chwilę.

Wróćmy do premiery albumu „Al Capone”. Zespół mógł cieszyć się sporym sukcesem odniesionym przez poprzednie płyty. T.Love stanął przed problemami związanymi z gwiazdorską niemal pozycją na rynku, będącą wynikiem popularności radiowych singli zespołu. Wraz z komercyjnym sukcesem przyszło również materialne zabezpieczenie i otwarta droga do realizacji dalszych muzycznych planów. Można więc powiedzieć, że T.Love stawało się prawdziwą instytucją.

Nieodzowny element popkultury

A jednak kiedy myślę o T.Love roku 1996 przypominam sobie również kuriozalny wywiad z Sidneyem Polakiem i Muńkiem przeprowadzony dla TVP Polonia przez Krystynę Czubównę – znaną obecnie przede wszystkim z komentowania np. okresów lęgowych pelikana. Nie dziwota zresztą, że Pani Czubówna uciekła w świat zwierząt. Na muzyce nie znała się bowiem zupełnie. Nie dość, że zarzuciła T. Love wydawanie zbyt wielu składanek „best of” (powiedzcie, ile w roku 1996 T. Love mieli składanek „best of”?), uznała, że utwór (sic!) Szwagierkolaska z albumu T.Love (!!!) należy do ulubionych utworów rodziców Muńka, to jeszcze raczyła pouczyć publiczność (parafrazując brzmiało to mniej więcej tak: „Mogą Państwo tego nie wiedzieć, ale ja wiem, więc powiem”), że Muniek StaszczAK (sic) – tutaj Muniek niemal spada z kanapy – zdobył w roku 1996 Fryderyka.

Całość wywiadu, pomimo bardzo wyrozumiałego nastawienia muzyków, sprawia naprawdę komiczne wrażenie i w pewnym momencie każdemu, kto chociaż odrobinę zna się na T. Love, mimowolnie robi się za Panią Czubównę wstyd. Nie piszę o tym jednak po to, aby wytknąć merytoryczne błędy nieprzygotowanemu do zadania dziennikarzowi, bo Pani Czubówna nie jest ani pierwszym, ani największym ignorantem, który postanawia wypowiedzieć się na tematy, o których nie ma pojęcia. Odwołuje się do tej rozmowy ponieważ obecnie, po niemal 21 latach nieustannej, czynnej kariery, nie wyobrażam sobie, aby podobne błędy mógł popełnić ktokolwiek, kto nie żył przez ostatnie dwie dekady w jaskini. Muzyczna pozycja T.Love jest obecnie nienaruszalna a ich twórczość przeniknęła do polskiej popkultury. Nie zmienia tego nawet fakt, że artystycznie najbardziej udane albumy przypadają właśnie na okres 1989-1996

t-love

Sukces poprzez wiarygodność

Gdyby zastanowić się, z czego wynika niesłabnąca popularność zespołu, to oprócz kwestii muzyczno -lirycznej utworów, należałoby zwrócić uwagę na takie cechy jak wiarygodność i skromność. Muniek jest, w rzeczy samej, antyidolem rocka – osobą, której najbardziej gwiazdorskim atrybutem są przeciwsłoneczne okulary. W odróżnieniu jednak od Bono, innego przedstawiciela światowej bohemy muzycznej oraz miłośnika przyciemnianych szkieł, Muniek nie poucza i nie bawi się w moralnego zbawiciela, który z racji obecności w mediach postanowił dzielić się mądrością z ogłupiałym stadem baranów spoglądającym w górę spod sceny. Bono popadł w samouwielbienie i nieznośne gwiazdorstwo.

Muniek pozostał sobą i o ile nie boi się wyrażać swoich przemyśleń i społecznych obserwacji, to słuchając piosenek T.Love nigdy nie tracimy świadomości, że są to nadal jedynie przemyślenia i opinie Muńka, a nie prawda objawiona. Wychodząc poza samą muzykę, takie samo nastawienie i podejście do życia przebija się niemal z każdego wywiadu, jaki w ciągu wielu lat muzyk udzielił mediom. Dzięki temu Zygmunt Staszczyk nigdy nie stał się swoją własną karykaturą, a spośród wielu bohaterów polskiej sceny rockowej, dla których lata płyną nieubłaganie, to właśnie on pozostał najbliższy duchowi punka.

Innym elementem wyróżniającym T.Love na przestrzeni wielu, wielu lat bytności na scenie jest fenomenalne łączenie młodzieńczego buntu (ale nie tego agresywnego, chaotycznego o którym, na przykład, śpiewali Cool Kids of Death w utworze „Butelki z benzyną i kamienie”) z inteligencją i przewrotnością tekstów pokazujących, że na równych prawach muzycy potrafią w radosnej atmosferze napić się wódki, co prowadzić wielogodzinne dyskusje polityczne. W ich muzyce jest i niepokój o kraj („To wychowanie”) dekonspiracja anomalii transformacji ustrojowej („King”, „Jest super”), niezgoda na radykalizację („Nie, nie, nie”), zagadnienie grzechu („Lucy Phere”), samotności („Jazda”) i, może przede wszystkim, nieskończone dążenie do miłości – tej duchowej („Pielgrzym” czy „Bóg”) jak i bardziej przyziemnej, cielesnej i ludzkiej („Ajrisz” czy „I Love You”).

W muzyce T. Love znajdziecie treść i refleksję – wyważone połączenie sacrum z profanum podane w oparach rockowego kadzidła. To nie jest zespół, który kiedykolwiek stracił umiejętność przekazywania konkretnych przemyśleń tyczących się różnych sfer życia. Zawsze robiąc to w sposób bezpretensjonalny i szczery. Słuchając T.Love nikt nie poczuje się niczym bezimienny odbiorca produktu nastawionej na zysk firmy. T. Love tworzą, bo mają taką potrzebę.

„Warszawa” od kuchennego zaplecza

t-love zespół

foto: Robert Baka

Niewiele brakowało a mogliśmy nigdy nie wysłuchać najsłynniejszych albumów T.Love. Muniek pewnie zająłby się czymś innym, a do reaktywacji zespołu w nowym składzie nigdy by nie doszło, gdyby nie pracowity dzień w knajpie, gdzieś w Londynie. To właśnie wówczas, między krojeniem pomidorów i wrzucaniem mięsa na grill, Muniek spojrzał za okno i pomyślał: „Za oknem zimowo zaczyna się dzień, zaczynam kolejny dzień życia”. Do końca tego wieczoru powstały pełne dwie zwrotki „Warszawy” podczas przedłużających się wizyt w ubikacji (tekst zapisał na papierze toaletowym) na które oko przymykał wymagający szef kuchni. Już wyłącznie dla tego utworu warto było podjąć trud reaktywacji zespołu. Muniek wrócił więc do Polski i dał sobie kolejną szansę. W kolejnych latach przyszły jeszcze „Autobusy i Tramwaje”, „Jest super”, „Stokrotka”, „Ajrisz” i wiele, wiele więcej przebojów nuconych przez kolejne pokolenia.

Obecnie trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób wglądałaby polska scena rockowa bez T.Love. Zespół tak permanentnie zrósł się z popkulturą naszego kraju, że właściwie każda osoba z pokolenia lat siedemdziesiątych i późniejszych może wskazać przynajmniej jeden ważny dla ich życia moment związany pośrednio bądź bezpośrednio z ich muzyką. Lekko sepleniący, charakterystyczny i ciepły głos Zygmunta Staszczyka jest rozpoznawalny dla każdego, kto kiedykolwiek włączył radio. I chociaż trzeba przyznać, że twórczość T.Love to fenomen typowo Polski, właściwie nieprzetłumaczalny na inne języki i zapewne niezrozumiały dla obcokrajowców (w najlepszym wypadku odbiór T.Love musiałby w takiej sytuacji ulec olbrzymiemu spłaszczeniu) to sprawdzający się idealnie w roli komentatora naszej rodzimej rzeczywistości.

Wyważone sądy Muńka, jego dążenie do dyskusji i wysłuchiwania argumentów innych (co też pięknie przekłada się na teksty wielu utworów T.Love) stają się czymś tym bardziej pożądanym, gdy spojrzymy na dzisiejsze, w olbrzymim stopniu spolaryzowane, społeczeństwo.

Jeżeli rock and roll T.Love czegoś nas uczy, to właśnie tego, że nie trzeba wyrzekać się własnych przemyśleń i opinii bez zamieniania się w społecznego troglodytę, zapatrzonego wyłącznie w swoją osobistą „rację”.

„Potrzebuję wczoraj”

Wydawnictwo In Rock Music Press z największą przyjemnością oddaje w Państwa ręce autoryzowaną biografię zespołu napisaną przy aktywnym współudziale najważniejszych, na przestrzeni lat, muzyków związanych z T.Love. Książka została uzupełniona, poprawiona a w niektórych fragmentach zmieniona w stosunku do pierwotnego wydania po to, aby w jak najpełniejszy sposób oddawać historię formacji, która właśnie ogłosiła czasowe zawieszenie działalności. Muniek Staszczyk nie pierwszy raz udowadnia, że nie jest uzależniony od sławy, potrafiąc wycofać się w głąb swojego własnego indywidualnego świata pozostawiając sceny muzyczne innym. Chociaż mamy nadzieję, nie oznacza to definitywnego końca formacji, to tym bardziej zachęcamy do sięgnięcia po książkę.

Wydanie które prezentujemy czytelnikom zawiera bonus w postaci płyty DVD z wyjątkowym koncertem, jaki zespół zagrał w Zakładzie Karnym w Opolu Lubelskim oraz film dokumentalny o tym wydarzeniu.

Biografia „Potrzebuję wczoraj” pióra Magdy Patryas nie tylko opisuje w jaki sposób T.Love zaczynało budować swoją pozycję na rynku (który potrafi równie często poklepać po plecach co uderzyć z całej siły w żołądek), ale przybliża również sylwetki młodych chłopaków, którzy jeszcze w Częstochowie, w IV liceum ogólnokształcącym zapragnęli dać upust swojej ekspresji chwytając za instrumenty. Lata działalności T.Love to również setki tras koncertowych, dziesiątki wydanych płyt, kilka zmian wytwórni oraz kilkudziesięciu muzyków, którzy na równych prawach mieli możliwość współtworzyć legendę formacji. Jeżeli kochają Państwo zespół T.Love, albo nawet, tak po prostu, darzycie sentymentem któryś z albumów bądź piosenek grupy, warto przeczytań książkę „Potrzebuję wczoraj” – choćby dlatego, że zespoły takie jak T.Love nie pojawiają się już obecnie na polskim zmanierowanym i nastawionym na szybką, bezrefleksyjną karierę rynku muzycznym.

 

Jakub Kozłowski

Sekretarz redakcji

In Rock

Zapisz się do Newslettera aby otrzymywać informacje o naszych nowościach, zapowiedziach i wydarzeniach!

(Łącznie odwiedzin: 210, odwiedzin dzisiaj: 1)