GWIAZDOR Z SĄSIEDZTWA

Przy natłoku dziesiątek roznegliżowanych celebrytek i kilkuosobowych boysbandów świecących do aparatów śnieżnobiałymi zębami, kto by jeszcze kilka lat temu pomyślał, że na współczesnym rynku muzycznym możliwa jest tak wspaniała kariera, jaka stała się udziałem Eda Sheerana.

Gdyby dziesięć lat temu ktoś zaproponował mi milion złotych za odgadnięcie, kto dominować będzie w świecie pop: przebrany za osła karzeł w pelerynie Batmana czy niewysoki rudzielec z lekką nadwagą i gitarą, postawiłbym na karła. I sromotnie bym przegrał, bo najwidoczniej przegapiłem zmiany, jakie w którymś momencie powoli, ale nieubłaganie, zaszły wśród miłośników popu. Oczywiście nadal nie brakuje wypalających się gwiazdek pokroju Britney Spears, Niki Minaj czy miotającej się niczym ryba bez wody Miley Cyrus, ale obecnie mija już moda na szokowanie dla samego szokowania.

Niemodne staje się kłucie w oczy zwulgaryzowaną cielesnością, uprzedmiotowianie artystów i traktowanie ich jako żywej reklamy produktu tworzonego przez wielkie koncerny w zaciszu studiów nagraniowych. Chociaż problem ten dotykał (i nadal dotyka) przede wszystkim kobiety, które, jak Taylor Swift czy wspomniana Miley Cyrus, musiały zmienić diametralnie swój image na bardziej zadziorny i wyuzdany, to również męscy wykonawcy borykali się z koniecznością dostosowania do wymogów korporacyjnych agentów. Czym bowiem były poszczególne „role”, jakie młodzi wokaliści spełniali w obrębie tworzonych na pęczki boysbandów, jak nie przyklejeniem im na czoła haseł reklamowych zachęcających fanki do zakupu „produktu”? I tak mieliśmy zazwyczaj chłopca „romantycznego” oraz „buntownika”, dalej „odpowiedzialnego przywódcę” i „śmieszka”. Dla każdego coś miłego.

 

Zmiana trendów

Wydawało się, że ten stan rzeczy nigdy nie przeminie… Trzeba zresztą uczciwie powiedzieć, że nadal się nie skończył, a mniej odporni na presję młodzi artyści tańczą tak, jak zagra im korporacyjna egzekutywa. Tyle że tymczasem pojawił się Ed Sheeran i rozpalił iskierkę nadziei. Jeżeli nawet pominiemy walory jego muzyki, a skupimy się na samym fenomenie artysty, to muszę przyznać, że jego największa siła leży właśnie w fakcie pokazania innym, że warto być sobą.
Ed bowiem zawsze był po prostu Edem. Nie znaczy to jednak, że od samego początku wierność sobie przynosiła mu międzynarodowe sukcesy. Zanim do sklepów trafił album „Plus”, muzyk miał już na koncie sporą liczbę EP-ek i kilkadziesiąt utworów nagrywanych w czterech ścianach swojej własnej sypialni. Pisał teksty, uczył się grać na gitarze, zdobywał doświadczenie, które pomagało mu stać się zupełnie samodzielnym wykonawcą, niezależnym od nikogo. Nagrywał, a rodzice publikowali jego płyty w ramach prowadzonej przez siebie firmy. Inne albumy tłoczone były na płytach CD za pomocą domowego komputera. I tutaj pierwsza nauka dla wszystkich następców: zanim muzyka stała się dla Sheerana pracą, była jego olbrzymią pasją. Bezpośrednio z tej nauki wypływa inna prawda życiowa: nigdy nie trać zapału do tego co robisz – Ed grał z równym zaangażowaniem dla garstki fanów, jak i wtedy, gdy przed sceną znajdowało się dwadzieścia tysięcy rozentuzjazmowanych ludzi. Z równą przyjemnością chwyciłby za gitarę w pubie, co na jubileuszu rządów brytyjskiej królowej. To muzyka jest bowiem najważniejszym elementem w jego życiu. Reszta to dodatek. Blichtr i splendor nigdy nie były dla Sheerana celem samym w sobie.

 

Wiarygodność i radość tworzenia

Dzięki temu jest i wiarygodny, i „ludzki” – nigdy nie wzbił się na poziom celebrytów oderwanych od fanów i rzeczywistości. Nie podzielił losu niewolników przemysłu muzycznego ukrytych pod brokatem i wymyślnymi strojami. Ed ze swoimi prostymi przyjemnościami, jak przejażdżka na rowerze, wspólny wypad do pubu na kilka głębszych, wyjazd za miasto czy wizyta w kinie, cały czas jest jednym z nas. Osobą, która może mieszkać w domu naprzeciwko, kumplem, którego spotykasz, idąc rano do piekarni po bułki. Znajomy z równoległej klasy, który niczym się nie wyróżnia oprócz tego, że dziwnym zrządzeniem losu stał się gwiazdą muzyki. W czasach, gdy niemal każdy artysta popowy robi wszystko, aby odseparować się od prasy i fanów, podejście Eda jest niezwykle ożywcze.

Rok Eda

Rok 2017 był rokiem Eda. I bardzo, bardzo mnie to cieszy, chociaż nie jestem docelowym odbiorcą jego twórczości. Cieszy mnie to jednak przede wszystkim dlatego, że, jak już wspomniałem, Sheeran jest zwiastunem normalności w bardzo nienormalnym przemyśle. A ponadto nagrywa niezwykle przyjemne, radosne i pozytywne utwory. Co równie ważne, sam je pisze (no może czasami z pomocą przyjaciół) i samodzielnie rejestruje. Pomimo „intymności” artystycznej wiążącej się z twórczością Eda, rok 2017 był jego rokiem dzięki doskonałej, wypełnionej przebojami płycie, która po raz kolejny, po „Plus” i „Multiply”, trafiła do milionów nabywców. Tak w wersji tradycyjnej, jak i cyfrowej.
Z nowymi utworami artysty fani mogli zapoznać się już na początku roku 2017, 6 stycznia, kiedy to równocześnie opublikowane zostały dwa single – „Shape Of You” oraz „Castle On The Hill” – piosenki porywające, chwytliwe i przepełnione radością życia. Nie dość, że obie kompozycje niemal natychmiast podbiły serca słuchaczy, to oba utwory w tym samym czasie weszły do notowań UK Charts i amerykańskiego „Billboardu”. Zanim dobrze pożegnaliśmy rok 2016, Sheeran mógł więc już cieszyć się kolejnym krokiem milowym w swojej niedługiej karierze. Stał się bowiem pierwszym artystą w historii amerykańskiej listy przebojów, który równocześnie wprowadził dwa utwory prosto do Top 10. Od 28 stycznia „Shape Of You” królowało już na samym szczycie listy, a „Castle On The Hill” zadomowiło się na wysokiej, szóstej pozycji. A rok się dopiero zaczynał… Potem przyszły kolejne single, kolejne sukcesy, olbrzymia trasa koncertowa obejmująca cały niemal świat, gościnny występ w bijącym rekordy popularności serialu „Gra o Tron”, ugruntowanie szczęścia w miłości oraz… poważnie wyglądający wypadek rowerowy.
Ed Sheeran nie znikał z nagłówków gazet aż do samiusieńkiego końca roku, gdyż w okresie świątecznym okazało się, że jego kompozycja „Perfect” stała się najpopularniejszym utworem świątecznym deklasującym nawet nieśmiertelne „Last Christmas”! Nic nie wskazuje na to, aby ta sytuacja miała się w najbliższych latach zmienić. I bardzo dobrze!

 

Kompletna biografia Artysty

In Rock wychodząc naprzeciw fanom tej nietuzinkowej postaci współczesnego popu/pop rocka, postanowił przygotować dla czytelników prawdziwą gratkę – pierwszą pełną i szczegółową biografię Sheerana na polskim rynku. W książce każdy fan odnajdzie prawdziwą skarbnicę wiedzy o Edzie – od czasów jego dorastania, zwiększania zainteresowania muzyką, nauki gry na gitarze i techniki „zapętlania” poprzez lata szkolne, pierwsze sukcesy i albumy aż do wypadku rowerowego w końcu roku 2017. Jest to więc biografia, która spowoduje, że niezależnie od tego, jak dobrze znasz twórczość Eda, muzyk stanie ci się jeszcze bliższy. Każdy czytelnik będzie mógł bowiem naocznie przekonać się, że przed wielkim sukcesem w blasku reflektorów kryją się dziesiątki i setki tysięcy godzin ćwiczeń, prób, nauki i powolnego zdobywania umiejętności. Kariera Eda niesie ze sobą również niezwykle pozytywne przesłanie: pokazuje bowiem, że za trudem pracy i pasją krok w krok podąża sukces.

 

(Łącznie odwiedzin: 868, odwiedzin dzisiaj: 1)